Nasze pierwsze 24 godziny na Sri Lance!

 

Relaksującą atmosferę Sri Lanki zauważyliśmy jeszcze przed wyjściem z lotniska. Dopiero co przyzwyczailiśmy się do bycia zaczepianym przez 7 albo 8 osób przez co najmniej 5 minut na ulicach Indii, a to o taksówkę, a to o przewodnika, a to, żeby coś kupić. Teraz miło było zobaczyć, że jeśli tylko powiemy 'Nie', to zadziała to za pierwszym razem i wszyscy naganiacze zostawią nas w spokoju.

Po drodze do domu naszych gospodarzy mieliśmy okazję zacząć obserwować jaka jest Sri Lanka dookoła nas. Pierwsze wrażenia to dobre drogi, zieleń dookoła, i w miarę spokojny ruch na ulicach. Wyglądało nawet na to, że nasz kierowca przestrzega zasad ruchu drogowego! Jedynymi pojazdami na drodze, które jeździły w szalony sposób, były lokalne autobusy.

Dotarliśmy do naszego miejsca pobytu i po raz pierwszy od długiego czasu, mieliśmy okazję spacerować po świeżo ściętej, zielonej trawie. Naszła mnie nostalgia kiedy patrzyłem na to nieznajome miejsce - w jakiś sposób przypominało mi ono o domu. 

Szybko zaprzyjaźniliśmy się z małżeństwem, u którego nocowaliśmy. Lynne i Elmo poradzili nam jak najlepiej poruszać się po wyspie i co powinniśmy zobaczyć. Miło było wreszcie porozmawiać z kimś innym niż ze sobą nawzajem. Opowiedzieli nam oni o tym jak sprzedali cały swój dobytek, łącznie ze swoim domem w Ameryce i zdecydowali się rozpocząć mniej stresujące życie na innym kontynencie. Podzielili się oni też z nami swoimi historiami o szukaniu miejsca, które mogliby nazwać domem, aż wreszcie osiedlili się w Negombo, na Sri Lance. Mimo to, że byli oni od nas o wiele starsi, czuliśmy jakbyśmy doskonale ich rozumieli i bardzo podziwialiśmy ich podejście do życia.

Dom naszych gospodarzy okazał się świetny, a bonusem był wspaniały Internet. Przez ostatni miesiąc ciężko było nam pracować nad naszą stroną, bo nigdzie nie mieliśmy dobrego połączenia z Internetem. Dodawanie zdjęć z podróży wymagało wiele cierpliwości...wiem, da się bez tego żyć...ale i tak było to frustrujące!

Poranek przywitał nas pięknym niebem i szansą na nadrobienie zaległości. Zrobiliśmy wreszcie pranie, zobaczyliśmy co słychać na Instagramie i wypiliśmy poranną kawę. I w końcu mieliśmy okazję chwilę poleżeć i się zrelaksować.

Jednak cały czas obydwoje nie mogliśmy przestać myśleć o plaży!

W miarę jak zbliżaliśmy się do piaszczystego brzegu, poczułem się jakbym już znał to miejsce. Nigdy wcześniej nie byłem na Sri Lance, ale sposób w jaki zbudowane były pobliskie domy: ogród przed domem, weranda, białe płoty, a na nich kwiaty; bardzo przypominał mi okolice Barwon Heads w Australii. Jeździłem tam zawsze na wakacje z moimi rodzicami i tam też znajdują się podobne domy, które zostały zbudowane między latami 40-tymi i 60-tymi. Co drugi dom miał przedsionek, a na nim fotele, ozdobne elementy na dachu i miejsce do grania w krykieta na podwórku. Wszędzie było też pełno zieleni, i wszystko wydawało się otwarte, tak jakby ludzie nie bali się, że ktoś obcy wejdzie na ich teren. Odczuwało się plażowy klimat.

Po przejściu przez turystyczną część Negombo, dotarliśmy wreszce do skraju plaży, gdzie piasek był drobny i czysty, a Morze Lakkadiwskie otaczało brzeg. Niespodzianką było to, że plaża była cała dla nas, mało kto kręcił się dookoła. Znaleźliśmy dobre miejsce i spędziliśmy całe popołudnie ciesząc się słońcem. Ocean był orzeźwiający. Fale były na tyle duże, że trzeba było być ostrożnym, ale kąpiel i tak była bardzo przyjemna. Ostatni raz kąpaliśmy się w morzu rok temu, więc byliśmy przeszczęśliwi, gdy otoczyła nas słona woda! I do tego gorące słońce! Nawet kilka meduz pływających dookoła nie popsuło nam tej sielankowej kąpieli. 

Kiedy wreszcie zgłodnieliśmy, wyruszyliśmy na poszukiwanie miejsca, w którym moglibyśmy coś zjeść. Wtedy zauważyliśmy okołu ośmiu mężczyzn ciągnących ogromny sznur, wynurzający się z oceanu. Podczas, gdy my relaksowaliśmy się w słońcu, rybacy ciężko pracowali, wyciągając sieć rybacką, która ciągnęła się na odległość około kilometra!

Bardzo ucieszyłem się, że udało mi się wpaść na to przedstawienie podczas naszego pierwszego dnia na Sri Lance. Wyobraźcie sobie, jakie było moje zaskoczenie, kiedy rybacy zapytali się czy chciałbym im pomóc! 

 Dołączyłem do szeregu mężczyzn wyciągających sieć i szybko przekonałem się, że sposób, w jaki się to robi, wcale nie jest tak prosty, jak się wydaje! Szczególnie, jeśli za 10 minut, nadal chce się posiadać swoją rękę... Mężczyźni pokazali mi, że muszę zawiązać ręcznik dookoła mojego pasa, a pozostały materiał owinąć dookoła sieci. Chociaż było mi łatwiej, i tak było to wyczerpujące! Wytrwałem 15 minut, a rybacy kontynuowali przez pozostałe dwie godziny!

W końcu byliśmy już tak głodni, że zdecydowaliśmy się wrócić do rybaków, po znalezieniu czegoś do jedzenia. Niestety spóźniliśmy się i nie zobaczyliśmy jak udało im się wyciągnąć sieć, ale rzuciliśmy okiem na wspaniałe zdobycze - ogromne ryby.

Po powrocie do domu Lynne i Elmo dowiedzieliśmy się, że codziennie o piątej rano zaczyna się targ rybny. Musiałem to zobaczyć!
Kolejnego dnia Elmo załatwił dla nas Tuk Tuka, który zabrał nas, bardzo śpiących, do portu rybackiego. Nie mogliśmy się doczekać, żeby zobaczyć jak Sri Lanczycy targowali się o świeże ryby.

Chociaż teoretycznie nie załapało się to do naszych pierwszych 24 godzin na Sri Lance, nie mogę nie opowiedzieć Wam o tym, co działo się na targu rybnym! Było to istne szaleństwo - wszędzie ryby: ogromny tuńczyk, wielka barwena, barrakuda, rekin, krewetki, kraby...wszystko to sprzedawali rybacy, prosto ze swoich łodzi. Był to niezły rozgardiasz, ale jakoś wszystko wydawało się mieć swoje miejsce, wszystko było zorganizowane na swój własny sposób.

Mężczyźni nosili na swoich barkach 50 kilogramowe tuńczyki, spiesząc się i przedzierając przez tłumy kupujących. Od czasu do czasu, rybacy ochlapywali nas rybną wodą, podczas gdy płatali masywne ryby swoimi maczetami. Tnąc swoje łupy, handlarze krzyczeli między sobą, próbując przekrzyczeć tłum ludzi.

Wyglądało na to, że po zrobieniu zakupów, kupujący udawali się do stoiska rzeźnika, aby ten pociął dla nich ryby w mniejsze kawałki. Dało się tam znaleźć absolutnie wszystkie ryby, i to najświeższe, jakie tylko mogłyby istnieć! Nigdy nie widziałem też takiej różnorodności owoców morza w jednym miejscu.

Ponieważ wybór był ogromny, zdecydowaliśmy się zapytać o ceny krewetek na kilku stoiskach, żebyśmy mogli wybrać najkorzystniejszą. Byliśmy miło zaskoczeni, słysząc tą samą cenę, nieważne, na którym straganie zapytaliśmy. Wreszcie upolowaliśmy to co chcieliśmy - pół kilo krewetek i pół kilo steku z tuńczyka. A wszystko to za mniej niż 900 rupii, czyli 25 złotych! 

Tak skończyły się nasze pierwsze 24 (i trochę) godziny na Sri Lance! Niewiele więcej jest tu do dodania - Sri Lanka jak dotąd jest cudowna!